Doroczne przychodzenie z kolędą w wydaniu „Hyrnych” i „Małych Hyrnych” to uroczy, skrzący się humorem spektakl, który jednocześnie przywołuje najstarsze tradycje jasełkowe Podhala. Tym razem również publiczność nie zawiodła się na jednym z dwóch sztandarowych i najstarszych nowotarskich zespołów.
Do zaaranżowanej na scenie MCK-u izby – z ubieranym przez dziewczęta świerkowym drzewkiem i świątecznie zastawionym stołem – najpierw z jednej strony nadchodzą starsi kolędnicy. Żeby po ceremonialnej „witacce” pokazać tradycyjne stare Fedory, czyli jasełka bacy Fedorcyka ze składaniem darów boskiej Dziecinie.
Z drugiej strony pod chwili nadciągnęła dziecięca gromada. Kolorowa gwiazda kręciła się na kiju, aniołki miały skrzydła z gęsich piór, mała Święta Rodzina niosła żłóbek, a diablik w czarnej baranicy, z widłami skakał koło jasnych postaci. Pastuszków śpiących przy ognisku zbudziła nowina o Narodzeniu. A który jeszcze przysypiał, aniołki musiały go targać za nogawki portek.
W takim tłumie, przy muzyce – tańcom, śpiewom, siarczystemu kolędowaniu, góralskim poleczkom nie było końca. Nie mogło braknąć i okrutnego króla Heroda w zapasach ze Śmierteckom i diabłem. A gdy jeszcze zjawił się dziad z turoniem – zwierzem półdzikim i narowistym – harce po scenie zaczęły się na dobre.
Nie byliby „Hyrni” „Hyrnymi”, gdyby nie dali popisu zręczności i siły w efektownym „zbóju”. Górale skakali wyżej niż na metr, a od impetu zbójnickich hołubców aż się trzęsły deski.
Po takim kolędowaniu gospodarze z gościńcem pospieszyli do starszych, a do dzieci dzieciom – z koszyczkiem słodkości.
Za podtrzymywanie tradycji i wiarę dziękował zespołowej gromadzie ks. prałat Mieczysław Łukaszczyk – kapelan Związku Podhalan, a w imieniu mieszkańców i gości – burmistrz Grzegorz Watycha. Jasełkowe widowisko kończyły najradośniejsze, najbardziej skoczne kolędy.
Fot. Anna Szopińska