NOWY TARG – REGION. – No toś sie dozynił!.. - z rozpaczą jęknął kumoter, zbierając z dyli to, co po jego kompanie, góralskim zawadiace zostało. I ten żałosny jęk starczył za całą puentę spektaklu, jakim „Śwarni" uraczyli nowotarską publiczność. Gdy słali zaproszenia na widowisko według gawędy Anieli Gut-Stapińskiej „Chłopskie niescęście", już było wiadomo, że „dadzą czadu". I nie zawiedli się widzowie.
Post jest - to
prawda.
Czyli nie
pora na
swawolę,
ale Marcin
Kudasik –
główny
sprawca
tych
nieprzystojności
i szaleństw na
scenie umiał
siebie i
widzów
(aż płaczących
ze śmiechu) zmyślnie rozgrzeszyć:
- Czas postu – czas umartwień. Mam nadzieję, że oglądanie nas było dla was umartwieniem i duszy, i ciała...
Fakt – litość nad sponiewieranym, potarganym, stłuczonym na kwaśne jabłko bohaterem musiała być wielka. Ale i pociecha ogromna dla wszystkich chłopów na widowni, że – wracając do domu – nie zostaną powitani taką furią złości, powodzią obelg i kuksańców, jaką Bogu ducha winnego chłopa częstowała od progu jego ślubna „suszyca z wolem". A częstowała z taką wprawą i fantazją, że jej samej trudno było na scenicznych deskach opanować śmiech.
Nieszczęsne chłopisko w nieskończoność by pewnie znosiło swoją nędzną dolę i seksualne molestowania, gdyby złej babie od tego wrzasku krowy się nie „wysuszyły" i nie musiała pognać Józka „na jarmak" po kozę.
W chałupie odwagi nie miał w sobie Józek ani krzty, jednak droga ku miastu, pełna paniuś powabnych; „jarmak", kramy, kumotry, szynkwas, gdzie stukają o siebie kufle i flasze, tumult, muzyka – to inny świat... Dowiózł do miasta tylko kopę potłuczonych jaj, ale nic to.
Znalazł tam zahukany, dobity Piporas i zrozumienie, i pocieszenie, i dobrą radę: - Nie doj się, babe bij!
Jak już ciężkiego łba nie mógł podnieść znad stolika zastawionego szkłem i aluminium – zasnął w karczmie snem odważnych. I duch z niego wyfrunął, żeby tańczyć, bawić się, igrać ze swawolnymi dziewuchami.
Przebudzenie było ciężkie, ale postanowienie mocne: już się więcej wściekłej babie poniewierać nie da.
Uwiązał więc na postronek do wozu starego barana - co go w pijanym widzie kupił jako kozę – i w drogę ku chałupie.
Szło mu niesporo, bo to i z koniem trzeba zakurzyć, i pogwarzyć, i dychnąć trochę...
Ale dotarł i zwalił się do spania. Od rana – wrzask, złorzeczenia i bitka... Piporos już jednak mądry był radami kumotrów od flaszki. I jak się nie postawi obmierzłej babie...
W okamgnieniu scena zmieniła się w małżeński ring – z całą jego poetyką, otoczką i muzycznym podkładem. Miała swoich kibiców i ekipę Józkowa baba, miał też on. Od tych wypadów, ataków, zwarć, natarć, podskoków i sromotnych upadków kurz szedł z desek. No i doigrał się Józek Piporas, „wypierdek marusyniański, ciućmok zatracony"... O własnych siłach już nie wstał z dyli.
Taki hołd oddali babskiej mocy „Śwarni" przed 8 marca.
Czego dokazali na scenie – opisać trudno. Sama łóżko (na kółkach, z numerem rejestracyjnym), zmieniało się co rusz: z małżeńskiej łożnicy w drabianiasty wóz, z wozu – w jarmarkowy kram, z kramu – w szynkwas. Reżyserska fantazja Marcina i jego kompanii była niespożyta. Do tego spektakl nurzał się w żywiole góralskiej muzyki – i tej, co od wieków rozbrzmiewa po dziedzinach i tej, co ją (tfu!...) pop-kultura roznosi po dyskotekach, knajpach, biesiadach, dworcach PKS-u.
Scenograficznych pomysłów – jako choćby na kozę i barana – było multum i wszystkie tylko wzmagały uciechę. Wyzwiska – majstersztyk... Aktorskie kreacje – brawurowe. Tempo akcji – momentami zawrotne. Sala – pełna pod wierzch.
Po tych breweriach – już tylko Rekolekcje z Tischnerem...
Komentarze obsługiwane przez CComment