jb

Rozmowa z polskim mistrzem federacji UFC, który 6 marca stanie do walki w obronie pasa w kategorii półciężkiej z Israelem Adesanya.

Tradycji stało się za dość i Jan Błachowicz chwilę przed swoją walką zawitał na Podhale.. .

- Zgadza się. Nie ma obozu przygotowawczego bez naszych gór. Zawsze muszę je zaliczyć. Jak tutaj jestem to wiem, że będę dobrze przygotowany. Na pewno nie będę się bał o aspekt kondycyjny. Tatry dają mi tę naszą polską siłę.

Do walki czasu nie zostało dużo. Jak Ty aktualnie się czujesz?

- Bardzo dobrze. Ostatnie sparingi wyglądają obiecująco. Troszkę jestem „zajechany”, ale to normalne na tym etapie przygotowań. Nic niepokojącego się nie dzieje. Nic mnie nie boli. Jest fajnie i jestem dobrej myśli.

Coś zmieniłeś w przygotowaniach ?

- Nie, bo po co? Jeżeli coś się sprawdza to nie ma sensu zmieniać. Wiadomo, jak przed każdą walką staramy się dobierać sparingpartnerów, którzy odpowiadają profilowi mojego najbliższego przeciwnika. I tak też jest teraz.  Inne kwestie w przygotowaniach się nie zmieniły.

Izu Ugonog -  z którym najczęściej sparujesz - odpowiada profilowi zawodnika jakim jest Adesanye?

- Nie we wszystkim, ale jest najbardziej zbliżony do Israela. Izu jest cięższy, ale sposób poruszania się, wzrost i zasięg ramion mają bardzo podobny, więc tym Israel mnie na pewno nie zaskoczy. W klubie mamy też lżejszy kickbokserów, którzy ścigają mnie szybkością. Na to też będę gotowy.

Adesanye to wymarzony przeciwnik na pierwszą obronę pasa?

- Nie jestem i nigdy nie byłem z  tych, którzy wybierają sobie przeciwnika. Kogo mi UFC daje, z tym walczę. Teraz jest Israel i bardzo się cieszę. To wielkie wyzwanie sportowe dla mnie plus fajna medialna otoczka. 

To, że Twój przeciwnik do tej pory walczył w lżejszej kategorii jest handicapem dla któregoś z was?

- To on wchodzi na mój teren i rzuca się na głęboką wodę. Oczywiście w żaden sposób go nie lekceważę. Jego dotychczasowy bilans walk robi wrażenie, ale teraz przybędzie mu kilogramów i zobaczymy czy to nie odbije się na jego dynamice i szybkości. Ja będę gotowy na każdy scenariusz jaki on na mnie przygotuje.

W jakiś sposób Adesanye przypomina Twojego ostatniego przeciwnika Dominika Reyesa?

- Przede wszystkim obaj to „stójkowicze”, którzy panicznie unikają parteru. Israel jest jednak bardziej mobilny i ten styl ma bardziej nieszablonowy.

Bukmacherzy w roli faworyta widzą twojego rywala. To jednak nic nowego. Tak był w większości dotychczasowych Twoich walk..

- Dlatego też nie przywiązuje do tego żadnej wagi. Tak naprawdę w momencie kiedy zamykają się drzwi do oktagonu te wszystkie statystyki i cała ta matematyka nie ma sensu. Wygrywa ten kto lepiej odrobi zadanie.

Marzec to optymalny czas na pierwszą walkę po zdobyciu pasa?

- Były naciski żebym walczył już w grudniu. Potem chcieli żeby to był luty. Postawiłem na swoim. Mistrz ma swoje prawa. Może brzmi to nieskromnie, ale tak jest. Powiedziałem wprost. Jak ma walczyć to w marcu. Ani wcześniej, ani później.

Oswoiłeś się już z tytułem mistrza UFC?

- Już tak. Trochę to trwało, ale jakoś przywykłem. Chociaż powiem, że to dzisiejsze zainteresowanie naszym treningiem, to ile ludzi podeszło do mnie z prośbą o zdjęcie, znów jakby mi przypomniało o wartości tego co dokonałem. To jest bardzo przyjemne.

W lutym mija 14 lat odkąd jesteś w zawodowym MMA. Jesteś zadowolony z tego co osiągnąłeś dotychczas?

- Oczywiście, że tak. Mogło to się wydarzyć szybciej, ale widocznie tak miało być. Najwyraźniej te zawirowania, scenariusze, które wydarzyły się w moim życiu były po coś. Z perspektywy czasu nie zmieniłbym nic. Wyciągnął bym te same wnioski i myślę że byłym w tym samym miejscu. Cieszę się po prostu, że to co robię przez całe życie doprowadziło mnie na szczyt.

Co dalej?

- Prosta sprawa. Obronić pas raz, drugi, trzeci i tak dalej. Na ten moment nie chcę nic zmieniać w swoim życiu. MMA to jest coś co kocham i z czego się utrzymuję. Chcę to robić jak najdłużej będę w stanie.

Rozmawiał Maciej Zubek

fot. Paweł Budzyk