P3550877PODHALE. W sobotę ostatni redyk zszedł z Jaworek. To już koniec zorganizowanych wypasów, które objęły ok. 40 tys. podhalańskich owiec. Mimo trwogi wywołanej zahamowaniem eksportu do Włoch, dla owczarskiej branży wypasowy sezon okazał się wcale nie taki zły.

Podhalańskie stada – z wyjątkiem kilku bacówek w Bieszczadach, na Żywiecczyźnie i na obrzeżach Limanowszczyzny – nie opuszczały granic regionu. Może jeszcze jakieś mniejsze stadko z bacą i juhasami dotrwa przy szałasie do pierwszych śniegów. Może jeszcze owce będą wypuszczane na przyzagrodowe pastwiska. Ale dla hodowców i baców sezon wypasowy się skończył. Tak dolegliwa dla nas pandemia, o dziwo, na razie jest jednak czasem raczej sprzyjającym owczarstwu.

- Może ten covid pomógł, bo jagnięta bardzo dobrze się sprzedawały, nawet i o tej porze jest jeszcze duże zapotrzebowanie, a i bacowie - jeśli tylko ich produkcja była dobra – sprzedawali ją na pniu – mówi Jan Janczy, dyrektor biura Regionalnego Związku Hodowców Owiec i Kóz z siedzibą w Nowym Targu. - Ceny też, myślę, były przyzwoite.

Ministerstwo rolnictwa również w oczekiwany sposób reagowało na postulaty owczarskiej branży, formułowane przez Regionalny Związek Hodowców owiec i Kóz, przygotowując różne projekty.

Pomysły na skup i dotacje do sztuki

- Pierwszy nasz projekt miał polegać na tym, że jagnięcinę będzie się skupować, chłodzić i mrozić – przypomina dyrektor Janczy. - Niestety, ubojnie i rodzimi przetwórcy nie garneli się do tego, a szkoda, bo teraz nie musieliby o tę jagnięcinę walczyć.

Gdy nie wypalił pomysł ze skupem, minister – po rozmowach – przyznał owczarzom „covidowe”, choć w wersji bynajmniej nie po myśli Związku.

- Ja chciałem, żeby była dopłata do jednej sztuki. Natomiast ministerstwo zastosowało pewne progi i ten, kto miał 10 owiec – najwięcej skorzystał, a dla tych, którzy mieli 200 – 300 owiec, przelicznik na jedną sztukę był dość ubogi. Tłumaczy Jan Janczy. - Ale dobre i to…

P3730467

W tej chwili Związek rozmawia z ministerstwem o tzw. dobrostanie, by ci, którzy utrzymują zwierzęta w przyzwoitych warunkach, na odpowiednio dużej powierzchni, mogli korzystać z dopłat. Wygląda więc na to, że ten rok, jeśli pieniądze zostaną wypłacone, był rokiem udanym.

Około 100 zagryzień

Zejście z hal to też czas liczenia strat. Mimo dramatycznego, obfitującego w wilcze ataki początku sezonu, rachunek szkód nie wygląda teraz aż tak fatalnie, jak się można było spodziewać po ilości wiosennych i wczesnoletnich zagryzień.

- W tej chwili jest ok. 100 zagryzień, ale spływają kolejne protokoły i myślę, że dopóki śnieg nie spadnie, a owce będą na pastwiskach, to tych szkód będzie przybywało – zaznacza dyrektor. - Jest też problem związany z covidem, bo - tak jak zwykle – my tutaj piszemy protokoły, dokonujemy uzgodnień i szacunków, a okazuje się, że niektórzy hodowcy albo są na kwarantannie, albo boją się przyjeżdżać.

Dlatego bieg niektórych spraw odszkodowawczych – bez podpisu hodowców - utknął w martwym punkcie. Nawet, jeśli sytuacja się unormuje, to pandemia z pewnością przedłuży oczekiwanie na wypłaty rekompensat za zagryzione sztuki.

Na razie jednak bacowie i juhasi łapią oddech po wypasowym sezonie, na jarmarkach i w punktach sprzedaży świeżych oscypków jest pod dostatkiem. A Tatry już pobielił śnieg.  

Fot. Anna Szopińska