
Gabriel Wolski, kibic hokejowego Podhala Nowy Targ z wieloletni stażem, założyciel stowarzyszenia „Dalej Podhale” i inicjator wielu akcji związanych z historią nowotarskiego hokeja zdecydował się zabrać głos w sprawie aktualnej sytuacji „Szarotek”.
Zachęcamy do lektury (pisownia oryginalna)
Koledzy Koleżanki Kibice…
Kryzys w naszym klubie to słowo, które z końcem i początkiem sezonu pojawia się od lat jak wydarzenie na czerwono znaczone w kalendarzu. Trochę się już wpisał w nasze DNA. Przyzwyczailiśmy się. Kto jak nie my? Plewiliśmy, ale też podlewaliśmy chwasty. Naprawialiśmy błędy ale też je powielaliśmy i dodawaliśmy. Co roku pojawiają się artykuły naszych redaktorów opisujące niegospodarność władz, działaczy, na których spływa chyba największy ciek szamba wylewamy potem rurami sfrustrowanych kibiców. Czy te artykuły pomagają? Nie wiem, czasem mam wrażenie, że też pogarszają pewien stan. Może czasem wystarczy to powiedzieć zainteresowanym. Tylko tu pojawia się kolejny problem bo zainteresowani nie umieją słuchać słów krytyki, mając przekonanie o swojej racji i tak sobie potem płyną tą tratwą oddalając się daleko od okrętu. Krytyka zawodników, normalna rzecz. Taki zawód. Grasz też dla kibiców i musisz być odporny, jesteś bohaterem jakiegoś widowiska. Oni płaca żeby Ciebie zobaczyć. Krytyka musi być, czasem bywa słuszna. Bo wielu mieliśmy tu panów, którzy jak to jeden z wybitnych hokeistów nowotarskich twierdzi że „zostali zabrani z przystanku” i zabrali miejsce naszym. Sam jestem jednym z kibiców ale miałem okazję jako kibic obserwować to nasze hokejowe „zjawisko” trochę od środka, czasem bliżej, czasem z oddali. Każdy ma swoje obserwacje refleksje na temat tego co w klubie i wokoło klubu się dzieje. Wiele jest legend odbijających się od kufla piwa, które stają się potem prawdą albo zamazanym obrazem.
Coraz głębsza polaryzacja środowiska, naszego bądź co bądź niewielkiego środowiska niszczy tą piękną, cały czas piękną dyscyplinę sportu w naszym mieście. To nic, że mamy jedną z najpiękniejszych i chyba najbardziej romantycznych historii w tej dyscyplinie gdzie w takim małym mieście nieopodal Zakopanego wyrosło tyłu mistrzów sportu, w tym wypadku mistrzów hokeja. Gdzie często bariery finansowe i ogromne trudności były łamane jak sztachetki w płocie. Gdzie charakter i wspólne dążenie do celu dawało efekty, które budziły zachwyt i zazdrość. Piękny materiał motywacyjny nawet dla młodych, zupełnie innych pokoleń. Prawda?
Wspólne dążenie do celu „Wspólne”…Za chwilę do tego wrócę bo wydaje mi się, że to słowo klucz.
Ta polaryzacja, kłótnie, wojenki , przekomarzania też wielu doprowadziły do zniechęcenia i zawieszenia łyżew na kołku.
Sport z czasem stawał się produktem, zmieniał się przez lata. Miasta duże się wzbogacały. Małe ubożały i wyludniały. Padały i prywatyzowały się podmioty, które wspierały lokalne kluby. Szlachta ze Śląska jak magnaci rozporządzali polskim hokejem a my tacy nieco dumni i ślebodni chłopi z prowincji musieliśmy nadrabiać charakterem, uporem i podwójnymi chęciami. Plądrowaliśmy własne oszczędności, szukali pieniędzy po skarpetkach babci żeby tylko pomóc. Taka Janosikowa nasza dola. Trza się było o syćko bić, a jak tylko ktoś stąd wyjechał za chlebem z miejsca stawał się „judaszem”. I tak powstał swoisty klub familijny a jak to w rodzinie często bywa to wychodzi się dobrze tylko na zdjęciu. Pierwsze święta, wigilie zawsze są piękne i rodzinne, potem w grę wchodzi ludzka zadra, zazdrość, rywalizacja i takie niby banały, które powolutku nadgryzają w tym wypadku drzewo genealogiczne podhalańskiego hokeja i doprowadzają do rozkładu.
Od lat obserwuję swoiste zjawisko w naszym świecie, w naszym lokalnym. Nie wiem jak jest gdzie indziej. Każdy poprzednik, którego się zastępuje jest zły, beznadziejny, wszystko robił źle a my teraz pokażemy ze umiemy to zrobić lepiej. Jest to zjawisko dość powszechne. Pluje się na niego, wrzuca do piwnicy zapomnienia i tak powoli wpuszcza światło żeby wrócił do żywych. Nagle staje się nie znającym się na tym robił przez lata. Ciężko jest usiąść do stołu , zapytać o to jak to robił? Wspólnie zastanowić się co mogło być źle a co lepiej zrobione. Poznałem wielu ludzi w hokejowym świecie. Każdy jest miłośnikiem tego klubu. Bo tylko miłośnicy mogą się w takim świecie odnaleźć mieć odwagę spróbować złapać za ster. Nie bronię i nie oceniam. Każdy ma swój czas, i chyba niemal każdy chce dobrze. Jeden się sprawdzi , drugi nie ale mało kto skupia się na tym wie ile to wymaga poświęcenia. I nie pieniędzy o których cały czas się trąbi. Poświęcenia samego siebie, rodziny, swoich relacji z ludźmi, z najbliższymi. Kiedyś pewna Legenda w wywiadzie powiedziała mi: „kiedyś to byli działacze, potrafili sprzedać samochód żeby było na klub”. No tak sprzedajmy własne majątki żeby 25 mężczyzn , zawodowych hokeistów mogło uprawiać swoją ulubioną dyscyplinę sportu przy 100 osobach widowni na trybunach. A co z nami, co dostaniemy w zamian? Czy kibice którzy od 10 lat kupują karnety to nie są ważni sponsorzy, w innym wymiarze działacze? Oczywiście wszyscy wiemy pieniądze, kasa. Nie ma miedzi to się pewnej części ciała siedzi. Ale górale dziesiątki lat udowadniali że nie chcą siedzieć na tej części ciała tylko działać, walczyć. Słynny góralski charakter!? Czy aby on , ten Charakter nie umarł? Może zmienił swoje oblicze? Przepoczwarzył się, odwrotnie się z motyla w gąsienice, wygodną gąsienice. A może Zmądrzał?
Dziś już jest inny Góral, bardziej konsument niż romantyczny walczak. Po co ma walczyć jak sporo ma. Już nie podjeżdża pod hale autobusem, nie idzie na trening z buta. Podjeżdża dobrą furą, swoją lub rodziców. To piękne, świat się zmienił na lepsze w aspekcie posiadania, zamożności i komfortu życia. Postęp, wielki postęp a my żyjemy Legendami i wspomnieniami. Gdzieś wygodnie usiedliśmy fotelu lata 90-tych ubiegłego wieku oglądając futurystyczny film o 2011 i ostatnim mistrzu Polski. Sam dołożyłem do tego cegiełkę robiąc materiały wideo i podbijać morale historyczne. Wielu to doceniało i wielu to cieszyło. Spełniałem swoją rolę. Wielu też to krytykowało, no wiadomo jak ciężko zatamować zazdrość. Znów się pojawiło echo legend rozbijace się o ściany zimnej hali:
– A czemu on, a nie ja? Kim on jest?
– Ile grał w Podhalu, był na olimpiadzie?
Podobnie – Jak rodzice w szatni czemu jego młody gra a mój nie?
To tradycja? Natura czy zwykła ludzka ułomność?
Cały czas zastanawiam się na jednym- Jak taka choroba wytworzyła się w świecie sportu drużynowego?
– Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego?
Echo echo cichnie…… słychać rolby warkot.
Kto to jeszcze pamięta?
Podhale zmieniło się ogromnie od czasów największych sukcesów naszego klubu. Nie da się tych światów zestawić. Za dużo różnic, można sobie tylko romantycznie fantazjować. Dziś 15 latek nie przypomina już swojego ojca czy matki którzy byli w jego wieku a co dopiero dziadka czy babki. Przecież to zupełnie inni ludzie, mający inne narzędzia o których starsi nawet u Lema nie czytali. Wygodniejsi, mniej zaradni, często nie z ich winy. Mający większe potrzeby i wymagania. Bardziej rozpieszczeni przez rodziców, którzy byli „docierani” przez dziadków i wypluwając to ze swych wspomnień często robią wszystko żeby ich dzieci tak nie miały. Nie chcą żle dla swoich dzieci. Ci młodzi dziś mogą wejść i zdobyć niemal wszystko za 15 minut.Wystarczy mieć pieniądze lub blika. Nie muszą tak walczyć i błagać rodziców o łyżwy jak ich rodzice, nie muszą szukać i „kleić” żeby było. Zrobią restart. Zagrają jeszcze raz na konsoli i wygrają rozgrywając dziennie tuziny meczy, z chipsami na stoliku. Nie da się tego porównać. Tych epok. Nie warto oceniać. Porównywać. Choć wielu to uwielbia i tapla się w tym błotku. To taka historyczna zabawa, która ma na celu wymianę poglądów ale nic nie wnosi do funkcjonowania klubu.
Familijny klub… Brzmi swojsko, rodzinne, nawet przyjemnie. Alu żadne z tych słów nie mieści się w naszym prawdziwym familijnym klubowym słowniku. Dla mnie tu jest klucz, lub jeden z kluczy oczywiście mogę się mylić.
Atmosfera i Wspólnota.
Wspólne działanie, wspólne dążenie do celu. Budując familijny klub musi być wspólny cel, wspólne działanie i tak zapewne na początku było. Na początku jest zabawa i fajny klimat bycia razem, robienia czegoś fajnego, innego. Ale czas, ludzie, charaktery zwycięstwa, porażki, prowadzą do różnicy poglądów, kłótni do wojenek, wojen.
Przecież to normalne, że ktoś jest lepszy od drugiego, że jego syn może być szybszy od mojego. Że ktoś osiąga jakiś pułap i wyżej nie podskoczy. Czasami ten słabszy pracą i zapałem może prześcignąć kiedyś tego lepszego. Tu weryfikuje to czas. Często chłopcy czy dziewczęta, zawodnicy są kumplami poza taflą, lubią się, walczą razem, podają, strzelają gole, ściskają się po zwycięstwie i budują tą wspólnotę w szatni z Trenerem. Ale kto puka do drzwi? Zagląda z surowym okiem za szpary? Kto stoi za plecami trenera, ilu domorosłych trenerów z trybun, ilu krytyków, tatów, mam?
Podejrzewam, że ciężko pracować w takich klimatach. Kto wygłasza niepochlebne opinie o innych w towarzystwie swoich dzieci, który krzywi się ich obraz swoich kolegów? Tu odpowiedzmy sobie sami i uderzmy się w pierś. Nie obrażajcie się, to nie jest rozliczanie, Każdy z nas zrobił więcej lub mnie dla klubu, każda mała pomoc czasem okazuje się dużą. I często niezauważoną. Nie szukajmy wiecznie kozłów ofiarnych, może usiądźmy do stołu jak koledzy, sąsiedzi i pogadajmy na poziomie, bez kłótni, żalów. Albo przynajmniej zadajmy sobie pytanie czy warto ten statek jeszcze utrzymywać. Czy chcemy razem płynąć w jednej szalupie bo to nie łatwe, zwłaszcza na morzu trudności. Stać nas na to? Czy tego chcemy, czy warto ? Na to sobie już musi odpowiedzieć każdy z osobna i nie ma tu żadnego przymusu. Można, nie trzeba.
Środowisko zawodników i trenerów też ma trudne zadanie przed sobą bo świat hokejowy uciekł, już widać tylko jego zamglone zarysy na horyzoncie , które na chwilę się przetarły w tegorocznym pucharze Europy. Dookoła nas geograficznie drużyny z czołówki światowej, z Elity, które niekoniecznie zerkają w naszym kierunku. Robią swoje, udoskonalają i są w czubie. Kiedyś czym chwalimy się do dziś trenerem, kołem napędowym naszego podhalańskiego szkolenia był Czech, niejaki po ksywce Franta (Franciszek Voriszek). Czemu dziś nie możemy postawić na kilka lat, na człowieka z zewnątrz, żeby zajął się Tym dłużej niż sezon. Bo obcy, Bo nie nos? Bo nie z tutela? Bo co my nie umiemy uczyć. Nie odważę się odpowiedzieć na te pytania bo lubię i szanuję tych panów i wierze w to, że taka mieszanka, lokalna i zagraniczna byłaby najlepsza. Czemu nie możemy wdrożyć wzorców, które są kilometrami nie daleko, posłuchać czyjejś rady? Ale to pytanie powinno być skierowane do całego ogólnopolskiego środowiska. Coś czuję, że gdyby był trener z górnej półki, koordynator polskiego szkolenia to była by jeszcze większa, bardziej bezwzględna selekcja i ucieczka z szatni i doprowadziło by to do całkowitego upadku tego sportu przez zniechęcenie przed ostrą pracą.
A nasi jednak więcej przychylnego oka mają dla młodych, bo ojca zna bo z mamą chodził do klasy. Bo jest nas mało.
Trudne to.
Ciężko iść na stadion w średnim wieku gdzie człowiek już nieco poobijany, poniósł już niejedną porażkę i chce iść pocieszyć się czyimś zwycięstwem. Wygraną kogoś kto nosi na piersi jego ukochany symbol. Przepadły dwa sezony bo mogliśmy młodych oglądać z trybun. Nawet jakby wyniki były podobne to przynajmniej zyskaliby doświadczenie i jednak Nasi.
I co roku chcemy, wierzymy, próbujemy pragniemy dopłynąć do statku i kłócimy się czyja prawda jest prawdziwsza. ps. grajcie młodzi, walczcie. Widzimy, że chcecie i zaczynacie mieć dobre wyniki. W Was nadzieja na lepsze jutro, już chyba tylko w Was
Najlepsze wyjście niech zrobią audyt bo to jest podstawa i wtedy oddać posadę prezesa Gabrysiowi niech weźmie do pomocy swoich ludzi i działamy tylko że to jest nierealne po pierwsze Zdzisek ma syna który jeszcze będzie chodził 3,5 roku do szkoły podobnie jak pan kamerka po drugie sztuczny lód w który zainwestował prawie pół miliona zawodnicy SMS maja zajęcia za które dostaje kasę czyli na zakończenie Gabrys za 4 lata możesz działać . Na dzień dzisiejszy pozostał tylko hejt i wypociny może i mądre ale nieskuteczne podobnie jak artykuły które prezes ma głęboko ….