
Pieniński Park Narodowy kolejny raz zaistniał jako wydawca, tym razem pamiętnika Zbigniewa Lubienieckiego wspominającego pobyt w Pieninach w latach 1932-1939, starannie wydanego, w twardej oprawie, opatrzonego przypisami i rzetelnymi notami redakcyjnymi.
Autor pamiętnika, przedstawiciel rodu szlacheckiego herbu Rola de Lubieniec, zasłużonego dla Polski, doświadczonego przez los, szczególnie podczas rewolucji bolszewickiej na dawnych naszych wschodnich kresach. Herb z zawołaniem Rola wzmiankowany jest w najstarszym znanym lokalnym opisie herbów polskich, spisanym przez Jana Długosza Insignia seu clenodia Regis et Regni Poloniae, nazywanym również Stemmata Polonica.
Pamiętnik jest zapisem wspominającym pobyt Zbigniewa Lubienieckiego wraz z rodziną w Pieninach, począwszy od 1932 do końca sierpnia 1939 roku. Rozpoczął pisanie pod koniec lat 40. XX wieku, wykorzystując luźne notatki powstałe podczas wyjazdu z Rosji. Poświęcił wspomnienia przede wszystkim sobie oraz kobietom – każdej z osobna i wszystkim razem, które dały mu te wartości, na jakie składa się piękno i treść życia.
Pamiętnik dzieli się samoistnie na dwie części, miał szansę być trzyczęściowym, tyle że ta ostatnia zaledwie zaczęta skończyła się z chwilą rozpoczęcia wojny. Pierwsza część wspomnień związana jest z pobytem w Krościenku, jak to w życiu bywa – z przypadku. Matka zachorowała na płuca i zgodnie z zaleceniami lekarzy miała zamienić Ciechanów na stały pobyt w górach. Ojciec – funkcjonariusz straży granicznej w powiatowym miasteczku – wystąpił o przeniesienie. Tak trafili do Krościenka, gdzie ojciec został komendantem miejscowej placówki Straży Granicznej.
Autor pamiętnika miał niespełna dwa lata, jak rodzice przenieśli się w Pieniny. Na kartach wspomnień przewija się mnóstwo faktów z życia miasteczka, co ciekawe oczami dziecka, a zatem trudne do zafałszowania. Najbardziej utkwiły mi opisy odnoszące się do żydowskich sąsiadów, powodzi z 1934 roku, pożaru w Grywałdzie rok później, strajku chłopskiego z 1937 oraz powstałemu właśnie wtedy Parkowi Narodowemu w Pieninach, dużo miejsca poświęca również pustelnikowi Wincentemu Kasprowiczowi. Wśród innych… odnotuję jeszcze historię Podociemnego, prawdziwą czy nie, w każdym razie będzie swoją mrocznością przyciągać następne pokolenia krościeńczan.
Z tegoż okresu krościeńskiego zwróciłem uwagę na stosunek ojca do syna, tak ważny dla ich obu, że znalazł swoją sentencję w pamiętniku. Dodam, że autor usłyszał ją od ojca wtedy, gdy miał siedem lat i następnego dnia miał pierwszy raz pójść do szkoły. Zanotował to i zapamiętał do końca swoich dni: – Synu! – pamiętaj, że masz brać od życia wszystko. Nigdy nie zadowalaj się małym, sięgaj nawet po to, co wydaje się być niemożliwym do osiągnięcia. Nigdy nie splam się ochłapem rzuconym przez łaskę losu lub ludzi. Żądaj wszystkiego, co wielkie i bierz wszystko co wielkie. Walcz o to, walcz nawet z uporem szaleńca. Niech nie zrażają cię trudności i niepowodzenia. Wówczas osiągniesz wszystko. Jeden jest tylko tego warunek – za wielkie rzeczy wielkie ceny płacić trzeba… Może teraz nie rozumiesz wszystkiego co mówię. Postaraj się jednak na całe życie zapamiętać moje słowa. Kiedyś, gdy mnie już nie będzie, przypomnisz je sobie. Przypomnisz, że mówiłem je w przededniu wstąpienia na nową drogę życia – drogę, którą jest nauka.
Odnotował również to, co ojciec powiedział wcześniej o nim, jako spadkobiercy nazwiska i rodu, jakie pokładał w nim nadzieje i pragnienia, by był dobrym człowiekiem i Polakiem, tudzież o przodkach, którzy „z dumą nosili swe barwy i miecze, potem z dumą nieśli słowa mocniejsze od żelaza…”.
W sierpniu 1938 roku przeprowadzili się do Szczawnicy, co było związane z pracą zawodową ojca Michała, który objął tu funkcję komendanta Straży Granicznej. W pamiętniku przeczytamy o perypetiach szkolnych i nauce w szkole, o tym warto poczytać, aby – już nie pośmiać się – lecz zastanowić nad poziomem ówczesnej oświaty.
To była niejako druga część pamiętnika, która przechodząc w sposób niezauważony w trzecią, tą dla mnie osobiście niezwykle ciekawą, ukazuje z autopsji obraz aneksji Leśnicy w 1938 roku. Autor opisuje drugi dzień po jej zajęciu, gdy mieszkańcy Szczawnicy gromadnie wybrali się z wódką, chlebem i solą powitać górali leśnickich z okazji przyłączenia do macierzy. Nie był mi ten fragment historii pogranicza obcy, znałem go z wcześniejszych badań i prowadzonych rozmów na miejscu, ale po przeczytaniu tegoż w zapisie młodego Zbigniewa Lubienieckiego, doznałem otrzeźwienia, ten młody człowiek nie miał powodu do zatajania prawdy, ani jej wygładzania. Przyjmuję, że tak naprawdę było, tylko po co moi rozmówcy starali się ją przedstawiać inaczej. Nie lubię lukrowanej historii, bo ta prawdziwa obroni się sama. Szkoda, że autor pamiętnika już nie żyje, bo z szacunkiem uścisnąłbym mu rękę.
Jeszcze do jednego szczegółu wrócę, do roli leśnickiego proboszcza, znalazł się na pierwszej linii frontu i podjął się niewygodnej roli czechosłowackiego agitatora, ale aż do tego stopnia? Znałem jego „zachowania”, ale teraz znajdując ich potwierdzenie w zapisie pamiętnika, utwierdzam się w tym, jaką rolę miał spełniać, i co gorsza, wywiązywał się z niej.
Jakże ciepło mi się zrobiło czytając słowa naszych górali szczawnickich, pełnych oburzenia i protestu, wygarniających w kościele leśnickiemu kapłanowi: – Kłamies! Ludzie, nie wierzta mu! Łze, psia jego, łze! Idźta i pacta – nik wom nicki nie tknom. Wy pszecie tys som Poloki i my som Poloki i nik wom złego nie kce. My do was z chlebem, a wy na nos nikiej na zbójców. Szczawniccy górale spotkali się tu od podszewki z tym, co potrafi z człowiekiem, ba! – z całą zbiorowością, zrobić propaganda.
Jeden z ostatnich rozdziałów poświęcony jest niepokojom na granicy, tuż przed samą wojną. Mowa jest o spaleniu gospody u wylotu Leśnickiego Potoku i próbie podpalenia posterunku Straży Granicznej w Leśnicy. Oba fakty znane mi, traktowałem wyrozumiale, bo żaden materiał źródłowy ich nie potwierdzał i… teraz mam ich dowód. W nocy z Wielkiego Piątku na Sobotę podburzeni mieszkańcy Leśnicy próbowali spalić kasarnię, czyli strażnicę polskiej Straży Granicznej. Kto był głównym podżegaczem? Jak przypuszczacie? – miejscowy proboszcz! Jakże teraz rozumiem mojego rozmówcę, nieżyjącego już proboszcza krościeńskiego, który wolał te fragmenty przede mną przemilczeć, jednakże nie kryjąc swojego zniesmaczenia.
Ostatnie karty pamiętnika to zarazem ostatni dzień Lubienieckich w Pieninach, dziesięciodniowy pobyt w Nowym Targu i ponura wizja nadchodzącej wojny. Autor w dwóch innych książkach opisuje dalsze losy w radzieckiej strefie okupacyjnej na wschodzie, wywózkę w głąb Związku Radzieckiego i powrót do kraju w 1946 roku.
Michał Lubieniecki, ojciec Zbigniewa, komendant placówki Straży Granicznej w Krościenku nad Dunajcem, później w Szczawnicy, a na końcu w Leśnicy, trafił do niewoli sowieckiej w 1939 roku i został zamordowany w Twerze nad Wołgą. Tu przypomnę, by o tym nigdy nie zapomnieć, wiosną 1940 NKWD wymordowało w swojej siedzibie w Twerze około 6300 polskich funkcjonariuszy Policji Państwowej, Korpusu Ochrony Pogranicza, Straży Więziennej, Żandarmerii Wojskowej i innych więźniów z obozu w Ostaszkowie, następnie pogrzebanych w zbiorowych mogiłach nieopodal miejscowości Miednoje.
Zbigniew Lubieniecki, jeden ze świadków minionej epoki, niestety nie żyje, pozostały karty jego pamiętnika, jakże wartościowe i przemawiające do nas.
Pienińskiemu Parkowi Narodowemu, jako wydawcy, kolejnego ważnego dokumentu źródłowego, należą się słowa uznania i podziękowania, jak i jego redaktorom Krzysztofowi Koprowi i Krzysztofowi Karwowskiemu za rzetelne, profesjonalne przygotowanie pamiętnika do druku.
Ryszard M. Remiszewski
Zbigniew Lubieniecki: Beztroskie lata. Pamiętnik z Pienin 1932-1939, pod red. Krzysztofa Kopra i Krzysztofa Karwowskiego, Pieniński Park Narodowy, Krościenko nad Dunajcem 2022, ss.242
Mieszkam na terenie gdzie działy się te zdarzenia opisane w Pamiętniku Zbigniewa Lubiienieckiego tak Ladnie opracowane przez dwóch Krzysztofów Kopra i Karwowskiego, a tak ciekawie opisane przez nie zawodnego redaktora Prac Pienińskich Ryszarda Remiszewskiego Pozdrawiam Sławek