Bartłomiej Garbacz – kandydat na burmistrza z ramienia KW Razem Nowy Targ – w toku kampanii samorządowej spotkał się z rządowym ministrem finansów.
JS – Czy ta wizyta ma być kojarzona z wypowiedziami obecnego burmistrza, który chwali się, że przede wszystkim udało się pozyskać dużo środków zewnętrznych i zrealizować dzięki temu wiele inwestycji?
Bartłomiej Garbacz – Przełóżmy to na nasze obywatelskie realia. Jak większość naszych współplemieńców trudnimy się pracą, za którą dostajemy mniej lub więcej zadawalające wynagrodzenie. Może to być także emerytura, renta, zlecenie i choć co jeszcze, od czego i tak odprowadzane są podatki, które państwo w większym lub mniejszym stopniu dystrybuuje suwerenowi za pośrednictwem swoich urzędników. W Nowym Targu dystrybutorem tym jest burmistrz królewskiego skądinąd grodu, w którym kiedyś za ukoronowanych monarchów żyło się chyba lepiej.
JS – Lepiej, czyli kiedy?
BG – Nie chciałbym tu cofać się aż do zamierzchłych czasów Kazimierza Wielkiego, fundatora miasta i do dziś istniejącego kościoła św. Katarzyny ani nawet do cesarza Franciszka Józefa, któremu zawdzięczamy okazałe gmachy starego szpitala czy gimnazjum, żeby o budynku „Sokoła” nie wspomnieć. Mamy to, co mamy, ale powinniśmy mieć więcej.
JS – Czyżby jakieś nowe pomysły?
BG – Z budżetu miasta, czyli najbardziej smakowitej części kiełbasy wyborczej, zanim uszczęśliwi jego mieszkańców, zostaje odkrojonych jeszcze sporo plasterków na apanaże urzędników. Ludzi, którzy czasem potrafią zrobić wszystko, aby się przypodobać swemu pryncypałowi, a uprzykrzyć życie tym, którzy na to zapracowali, a którzy w sumie mają potem niewiele do gadania. W naszym Mieście po części to też tak funkcjonuje…
JS – Jak to powinno prawidłowo wyglądać z Pańskiego punktu widzenia, jako obywatela?
BG – Mój prywatny budżet spoczywa, bo musi, na koncie bankowym. Zdarza się jednak, że wypłata choćby niewielkiej gotówki w okolicznych bankomatach przysparza sporo kłopotu. Bo gotówka nadal jest potrzebna w wielu miejscach, lecz żeby podjąć stówkę, czasem trzeba się trochę nachodzić. Ale gdy wreszcie operacja zakończy się powodzeniem, czy mam chwalić i całować po ekranie bankomat za to, że miał na tyle kasy i technicznej sprawności, żeby mi wydać pieniądze? Moje pieniądze!
Burmistrz to niejako nasz urzędowy bankomat, od którego mamy prawo oczekiwać na środki potrzebne do funkcjonowania miasta. Urzędnicy magistratu to ekipa techniczna, która ma obowiązek dbać o sprawne jego działanie i żeby w środku było zawsze tyle gotówki, ile trzeba na wydatki, które mają służyć jego mieszkańcom. I to mieszkańcy, a nie ekipa burmistrza mają decydować, co jest najbardziej potrzebne i jaki wydatek jest najbardziej sensowny.
JS – Do tej pory to nie funkcjonowało?
BG – Co do tego można mieć wiele zastrzeżeń. Jako będący w mniejszości członek rady tego miasta nie miałem wraz z moimi współradnymi siły przełożenia, a wnioski przepadały w głosowaniu. Dominowały różne interesy i interesiki, zaś niektóre pomysły były wręcz utopijne, na które miasta po prostu nie stać, a które byly wręcz niepotrzebne. Jestem przeciwnikiem inwestycyjnej megalomanii i twardo stąpam po nowotarskiej ziemi. Jest wiele spraw mniejszych, ale dotąd niezałatwionych, choć wcale nie jest to aż takie trudne. Dziwi mnie czasem ten urzędniczy opór lub bardziej oportunizm, który powinien być wyeliminowany z magistratu.
JS – Wróćmy zatem do dodatkowych pieniędzy, którymi tak chwali się urzędujący burmistrz…
BG – Pieniądze są tematem, który w naszym życiu codziennym wyzwala najwięcej emocji, często negatywnych. Dlatego w konstruowaniu i realizacji budżetu musi być transparentna przejrzystość i uczciwość, przy tym jednak należy zachować rozsądek. Populistyczne dążenia rządzących np. przy procedowaniu przetargów są nierzadko szkodliwe, gdyż wybieranie najtańszych opcji jest często grą pod publiczkę, z której potem można się często i gęsto tłumaczyć. Stare powiedzenie mówi, że „tanie mięso psy jedzą”, a dowody takiej bezmyślności w mieście mieliśmy już nierzadko. Inwestycjami czy wydawaniem pieniędzy muszą zajmować fachowcy, a nie politycy. Dość, że wypinają piersi przy przecinaniu wstęg…
JS – Jak zatem chciałby Pan nimi gospodarować na początku ewentualnej kadencji?
BG – Przed wszystkim mądrze i spokojnie ustalić najważniejsze i najbliższe mieszkańcom cele, aby zmniejszyć uciążliwości dnia codziennego. Nie epatować ludzi kwotami, bo te nie decydują jeszcze o powodzeniu; ze sportowego podwórka zobaczmy na regres piłkarskiej Barcelony. Wiem, że sukcesy lubią rozgłos, ale pieniądze wolą ciszę. Więc na początku drogi nie trzeba fanfar; a z ministrem finansów może rozmawiać każdy samorządowiec, bez względu na przynależność polityczną. Jak mówi przysłowie: Strzeżcie się fałszywych proroków, po owocach ich poznacie…
Rozmawiał : Jacek Sowa