NOWY TARG. Rodzin, w których niepełnosprawność nakłada się na ciężkie jednostki chorobowe, jest w Nowym Targu grubo ponad 100. Dla pięcioosobowej rodziny Qerkini los zdaje się jednak wyjątkowo okrutny. Jej bardzo trudną sytuację pogorszył jeszcze cud że nie śmiertelny wypadek syna.
Mieszkanie na 4 piętrze bloku jednego z miejskich osiedli jest schludne, ale jakby naznaczone bólem.
– Pracowałem w wojsku polskim na misji w Kosowie 17 lat – mówi Bashkim Qerkini. – Okresu składkowego mam tylko 2 lata i 8 miesięcy, kiedy pracowałem już z obywatelstwem polskim. Teraz jestem po ciężkiej operacji usunięcia nerki. To był duży nowotwór złośliwy. Rósł nie rozpoznany mimo, że dwa lata chodziłem do różnych lekarzy… Dostaję od państwa 215 zł miesięcznie. Tyle od ponad roku mam na życie.
Pełniąc misję w Kosowie i służąc za tłumacza w polskim kontyngencie, Bashkim operował nawet 10 językami. Niestety, przez wiele lat pracował tylko na umowę-zlecenie. Jest Albańczykiem. Dom, który z poznaną w Szwajcarii dwadzieścia kilka lat temu żoną Barbarą budowali w Kosowie – utracili podczas wojennych działań. W Nowym Targu osiadł już jako Polak. Krótką umowę pracę dostał dopiero po uzyskaniu polskiego obywatelstwa. Wojsko pomogło w zdobyciu komunalnego mieszkania. Ale wtedy dopadła go choroba: zniszczony kręgosłup, zbyt późno rozpoznany nowotwór złośliwy nerki, wielka przepuklina. Przypadek tak trudny, że lekarze doradzili mu szukane specjalistów na własną rękę. Jego codzienność to trudny do zniesienia ból i ciało oklejone morfinowymi plastrami.
– Chodziłem do ZUS-u, przedstawiałem dokumenty – nie udało się uzyskać nic… – relacjonuje Bashkim. – A same leki kosztują ponad 700 zł miesięcznie. Mimo wszystko wierzę, że Polacy potrafią pomóc komuś, kto znalazł się w takiej sytuacji jak ja. Tyle, że o naszych problemach mało kto wie.
Siłą, która podtrzymuje rodzinę jest żona Bashkima, Barbara – związana z najbliższymi tym bardziej, że sama domu nie miała.
– Mój tata pochodził z Nowego Targu – wspomina. – Zmarł dawno temu, jak jeszcze byłam dzieckiem. Byłam wychowanką domu dziecka i kiedy musiałam się usamodzielnić, zostałam bez dachu nad głową. Mam też dokument potwierdzający, że byłam bezdomna. I musiałam sobie radzić. Panu Bogu dziękuję, że stawiał dobrych ludzi na mojej drodze. Ciężko było bardzo, ale chyba psychikę miałam mocną. Jakoś dawałam radę. A teraz sytuację mamy dramatyczną. Mąż jest bardzo chory. Leczył się i na Fundusz, i czasem musiał wykonywać badania prywatnie. Brał rehabilitacje, żeby jakoś się ratować. Kiedy dostał ataku, guz był już tak wielki, że całą nerkę trzeba było usunąć. A przecież miał różne USG wykonywane i nie wykazywały czegoś takiego… Od pierwszego dnia po operacji mówił, że się bardzo źle czuje. Cały czas był na silnych lekach przeciwbólowych. A lekarze mówili, że organizm musi się zregenerować… Widzę, jak on się męczy. Jego stan jest coraz gorszy, bo doszły kolejne choroby. Bez leków nie da rady funkcjonować. Ja też się leczę onkologicznie, jestem po zabiegu i przed skomplikowanymi operacjami. Ale dla mnie oni są najważniejsi. Dzieci z mężem są mocno związane i przeżywają bardzo, jak widzą, że on codziennie podupada na zdrowiu, że zostaliśmy sami z problemami. Ale najbardziej przykre jest to, że zostaliśmy bez świadczeń. Maż i syn mają orzeczony znaczny stopień niepełnosprawności, córka, która piąty rok jest pod kontrolą specjalistów – stopień umiarkowany. Syn nie ma jeszcze ani grosza. Jedyną pomoc i dodatek mieszkaniowy mamy z OPS-u – kilkaset złotych miesięcznie dla nas wszystkich.
Dzieci tego małżeństwa to w momencie wypadku prawie pełnoletni Valdet, 17-letnia Valentina (od pięciu lat korzystająca z nauczania indywidualnego, czego powodem są silne stany lękowe) i jej młodsza siostra Katrina, która niedawno ukończyła szkołę. Trzy orzeczenia o stopniu niepełnosprawności – dla ojca, syna i córki – udało się zdobyć szybko. Decyzja o świadczeniu dla syna, skutkiem proceduralnego błędu, jeszcze nie zdołała się uprawomocnić.
– No niech się ktoś postawi na naszym miejscu: prawie wszyscy chorzy w tym domu… mówi Barbara. – Korzystamy z pomocy specjalistów. Są to specjaliści nie tylko miejscowi, więc trzeba wyjeżdżać. Mąż i ja w styczniu mamy wyznaczone wizyty u lekarzy. Syn nie ma ani grosza, bo wszystko zostało wstrzymane – przez pomyłkę w jego dokumentację wpisano choroby męża. Ja pracować nie mogę. Już w maju powiedziano mi: jeżeli ktoś się stara o świadczenie pielęgnacyjne, nie może pracować ani sobie dorabiać. Już nie wiem, jak mam mówić, ile łez w tym domu wylewam – ja i nie tylko ja… Teraz już jesteśmy bez świadczeń – wszystko zostało wstrzymane. Nie mamy żadnej stabilizacji.
Dokumentacja medyczna czwórki członków tej rodziny urosła do grubych teczek. Specjalistów, którzy zgodzili się podjąć leczenia, musieli szukać daleko od domu – w Krakowie, w Warszawie. Z Fundacji im. Adama Worwy rodzina dostała specjalistyczne łóżko dla syna i pomoc rehabilitacyjną. Bashkim został zakwalifikowany do ZRZUTKI.PL, jednak bez nagłośnienia jego sytuacji akcja zadziałała słabo.
– Zwracamy się do wszystkich ludzi dobrego serca o wsparcie dla nas. I serdecznie dziękujemy za każdą pomoc – mówi Barbara.
– Rodzina państwa Qerkini jest Ośrodkowi Pomocy Społecznej znana od wielu lat – potwierdza pani dyrektor OPS, Agnieszka Zmarzlińska. – Bezsprzecznie – ze względu na występujące tam problemy i ich złożoność – kwalifikuje się do pomocy. To, co wydarzyło się niedawno, jeszcze pogorszyło trudną sytuację. Dlatego wspieramy tę rodzinę w możliwym zakresie – zarówno pomocą finansową, jak i świadczeniami niefinansowymi. Ale muszę podkreślić jedną rzecz: świadczenia i zasiłki z pomocy społecznej na pewno nie zaspokajają wszystkich potrzeb osób, które z nich korzystają. Zdaję sobie sprawę, że w przypadku tej rodziny potrzeb jest zdecydowanie więcej niż naszych możliwości wsparcia. Natomiast rodzina jest informowana, że może skorzystać z zasiłku celowego – to jest świadczenie jednorazowe przeznaczone na pokrycie kosztów związanych z leczeniem i rehabilitacją. Zasiłek pielęgnacyjny to też świadczenie wspierające osoby niepełnosprawne w ich codziennym funkcjonowaniu.
Sprawę polsko-albańskiej, nowotarsko-kosowskiej rodziny można tylko polecić współczuciu i otwartemu sercu ludzi. Bo o jej sytuacji nie wie nawet wielu sąsiadów. Zamiast prosić o wsparcie, małżonkowie woleliby móc pracować i utrzymać rodzinę. Jednak w tym, co ich dotyka, walczą jak mogą, zmagając się z kolejnymi nieszczęściami.
Indywidualne konto Bashkima Qerkini na Zrzutce.pl można znaleźć tutaj:
Fot. Anna Szopińska